VII. Ogniss

Delikatny powiew wiatru musnął jego twarz.
          W Inanis, mieście wiedźm, rozświetlanym przez nigdy niegasnące świece, mieście pełnym odgłosów wybuchów, szeptanych pod nosem zaklęć lub przekleństw, pierwotnie zbudowanym, jako siedziba Consociatio, które, po wojnie człowieczo-elfickiej, toczy ciągłe walki o władzę, od lat nie spotkano przypadkowego wędrowca.
          Gabriel uśmiechnął się w duchu. Idąc główną ulicą, zdawał sobie sprawę, że jego obecność nie wywoła zbyt pozytywnych emocji. Czuł na sobie chłodne spojrzenia mieszkańców. Docierały do niego niezbyt przyjazne szepty, które w zamyśle miały być na tyle ciche, aby tajemniczy mężczyzna, nie mógł ich usłyszeć. Nie był jakimś tam okazjonalnym przechodniem, który przybył do miasta, aby sprzedać nieznane rośliny, sekretne przepisy, totemy, medaliony… Miał do załatwienia ważną sprawę, która nie mogła czekać.
          Miasto było jednym z najbardziej ponurych i mrocznych, jakie widział. Budynki z ciemnoszarej cegły, odpadające tynki, młodzieńcze napisy na murach, nawołujące do walki, brak jakiejkolwiek zieleni – pozostały jedynie uschnięte konary drzew, które zwykłego śmiertelnika przyprawiały o dreszcze. Widok, ciągle kołysanych przez wiatr, ciał nie zrobił na Gabrielu większego wrażenia. Wiedział, że wiedźmy nadal praktykują publiczne wymierzanie kar, a wieszanie na szubienicy było ich ulubioną rozrywką. Zdziwiło go jednak to, że w mieście nie było widać promieni słonecznych, a całą jego powierzchnię pokrywała gęsta, prawie śnieżnobiała, mgła. Kilkaset metrów wcześniej widział bezchmurne niebo, a słońce paliło skórę. W momencie, w którym wkroczył do miasta zniknęło całe światło. Każdy wiedział, że takie objawy nigdy nie wróżą nic dobrego i nie należy ich lekceważyć, jednak Gabriel musiał. Narzucono mu to.
          Po lewej stronie rynku, na którym wisiały ciała skazańców, zauważył przedstawiciela lokalnej straży. Mężczyzna był nadzwyczajnie wysoki, miał smukłą, pokrytą gęstymi włoskami, twarz i małe, ale czujne i rejestrujące najmniejszy ruch, oczy. Ubrany był w ciemnoszary materiałowy strój, który wyraźnie kontrastował z jasną, prawie śnieżnobiałą karnacją. Gabriel z całych sił starał się przypomnieć, jak ich nazywano. Wiedział, że zostało bardzo niewielu przedstawicieli tej rasy i wszyscy zamieszkują Inanis, że zamiast skóry mają gruby pancerz, na którym można łamać najpotężniejsze miecze i topory, a one nie pozostawią nawet najmniejszej rysy, że słyną z sumienności, wierności, a także nadludzkiej siły i szybkości. Ich jedyną wadą jest to, że bardzo szybko się męczą i momentalnie zasypiają. Gabriel pamiętał to wszystko, ale nie ich nazwy. Skarcił się w myślach za własną nieuwagę na zajęciach i skierował konia w stronę strażnika. Gdy stanął obok niego, mężczyzna nawet nie drgnął. Gabriel musiał unieść głowę, ponieważ pomimo tego, że siedział na koniu, a nawet tego, że sam nie należał do niskich osób, strażnik przewyższał go, o co najmniej, dwie głowy.
          - Pozdrawiam cię. – Gabriel przywitał się, równocześnie dotykając lewą ręką skroni, jak nakazywała tradycja.
          - Cię pozdrawiam. – odpowiedział strażnik, czyniąc ręką ten sam gest.
          - Nazywam się Gabriel Ogniss. Należę do Sześciu i przybyłem do waszego miasta, aby przekazać wiadomość Fruellowi z rodu Qall’ów. Gdzie mogę go znaleźć?
          Strażnik przyglądał mu się z góry. Wydawać by się mogło, że jego oczy próbują wniknąć do umysłu Gabriela i nie było to, aż tak, dalekie od prawdy. Fakt, że Gabriel należał do Sześciu największych i najpotężniejszych magów, uniemożliwiał nieupoważnionym osobom, oglądanie jego myśli. Uniósł kącik ust, ale nic nie powiedział. Olbrzym, reprezentant prawie wymarłej rasy, mruknął coś pod nosem, a następnie uniósł rękę i wskazał na budynek w oddali.
          - Pałac Qall’ów. Niecałe dziesięć minut jazdy. Zależy od ruchu na ulicach – rzekł strażnik i ponownie stanął nieruchomo, obserwując miasto.
          Gabriel kiwnął głową. Skierował konia we wskazanym kierunku i jeszcze rzucił na odchodnym:
          - Dziękuję. Moc niech twe życie oświetla – nie doczekał się jednak odpowiedzi.